16 dni minęło… nigdy nie
przypuszczałam, że będzie to jak mrugnięcie powiekami, zaledwie ułamek sekundy
dla wielu niezauważalny a dla tych, którzy tam byli tak ważny. Z
niecierpliwością czekam na szkolenia weekendowe i wdrażam powoli treningi, tak
by poprawić kondycję. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym nie straciła motywacji.
Tymczasem warto zdradzić kulisy
powstawania blogu. Wielu z Was pytało jak to jest, że mogę pisać, jakim cudem
znajduję na to czas a niektórzy poddawali w wątpliwość intensywność treningów,
skoro mogłam sobie siedzieć i pisać. Dlatego warto to wyjaśnić.
Wszystko tak naprawdę zaczęło się
w 2012 roku. Wtedy pojechałam po raz pierwszy jako korespondent wojenny do
Afganistanu – tak, robię w życiu mnóstwo różnych rzeczy, ale przede wszystkim
jestem dziennikarką. Tam właśnie powstał pierwszy pisany przeze mnie blog
„Zrozumieć Afganistan”. Opisywałam tam wszystko co widziałam na misji, co
czułam i co robiłam. Blog podobno cieszył się bardzo dużym powodzeniem – nie
wiem, nie sprawdzałam statystyk, nie miałam licznika odsłon. Jedynie maile,
które otrzymywałam od czytających pokazywały mi, że warto pisać a administrator
strony zapewniał, że „ma powodzenie”. Dla mnie ważne jednak było jedynie to, że
mogłam ludziom pokazać jak to naprawdę wygląda. Przez 3 miesiące dzień w dzień
opisywałam więc wszystkie patrole na których byłam i życie w bazie. Do tego
nagrywałam materiały do radia. Bardzo często spałam zaledwie kilka godzin,
czasami nie spałam w ogóle – taka robota. Sama zresztą pojechałam do Afganistanu,
żeby przekonać się jak wygląda tam służba naszych żołnierzy. Bardzo nie lubię,
gdy ktoś się wypowiada na temat, na który nie ma pojęcia. Skoro chciałam pisać
i mówić o wojsku i o „misjonarzach” to musiałam zobaczyć jak to wygląda. Tak
też zaczęła się moja przygoda z wojskiem, w którym się po prostu zakochałam.
Gdy powstały Wojska Obrony
Terytorialnej stwierdziłam, że to jest to. Nie muszę rezygnować z całego
mnóstwa pasji jakie mam a mogę robić kolejną rzecz, którą uwielbiam. Szczególnie,
że widząc falę hejtu głównie płynącą z ust i palców stukających w klawiaturę,
ludzi którzy nigdy w WOT nie byli, nie mają z tą formacją nic wspólnego, chciałam
na własnej skórze przekonać się jak to jest. Muszę Wam jeszcze coś wyjaśnić,
dziennikarze mają to szczęście, że często poznają cudownych ludzi – pasjonatów.
Czasami się zdarza, że jesteśmy tą pasją zarażani, raz na krócej raz na dłużej.
Tak też pokochałam chyba na zawsze górnictwo, ratownictwo, poszukiwanie z psami
osób zaginionych no i właśnie wojsko.

Po pokonaniu całej papierologi i
badań, gdy dowiedziałam się, że idę i to na pierwszą 16, na Śląsku pomyślałam
sobie, że może, ktoś chciałby poczytać też mój odbiór tego szkolenia. Może
komuś moje przemyślenia się przydadzą a może po prostu dadzą do myślenia.
Napisałam więc prośbę w tej sprawie do generała Wiesława Kukuły. Dla
dociekliwych, tak znam Go jeszcze z czasów pisania o Afganistanie. Poprosiłam o
możliwość relacjonowania swojej 16. no i dostałam zgodę 😊 Warunek był jeden – nie
może mi to w żaden sposób przeszkadzać w szkoleniu. To akurat bardzo mi
pasowało, bo nie chciałam nic tracić, ani być na tapecie jako jakiś „plecak”
zwolniony z niektórych zadań. Ponieważ tu mieliśmy takie samo zdanie, to nic
nie stało na przeszkodzie rozpoczęcia projektu. Dzięki zgodzie Generała miałam
możliwość wzięcia tabletu na szkolenie. Był on jednak zamknięty a dostęp do
niego otrzymywałam dopiero po ogłoszeniu ciszy nocnej. Tak też gdy zapadała
ciemność nie tylko na zewnątrz, ale i w „jamach” czy na korytarzach, ja brałam
czołówkę, broń i ruszałam do pustego pokoju, gdzie był tylko taboret, kartony i
mój tablet. Siadałam i pisałam do Was wszystkich.

Jakim
cudem dawałam radę? Sama nie wiem. Czasami byłam tak zmęczona, że już
kierowałam swoje kroki do łóżka a potem przypominałam sobie o tym, że przecież
choć dla wszystkich to koniec dnia to nie dla mnie. Podjęłam się czegoś, może i
nieświadoma jak będzie ciężko ale nie mogłam się poddać, nie mogłam nie wykonać
zadania bo to nie w moim stylu. Na szczęście jako dziennikarz, który relacjonował
nie jedną katastrofę i strajk miałam doświadczenie w nieprzespanych wielu
nocach i pracy po 20 godzin na dobę. Tu też nie raz spałam 4 godziny, ale za
każdym razem, gdy czytałam Wasze wpisy i widziałam, jak mi kibicujecie
rozumiałam, że warto włożyć całą siebie i resztkę sił w to by pisać. Bardzo Wam
za to dziękuję, bo mój blog to w dużej mierze tak naprawdę Wasza zasługa i Wasz
sukces.
Na koniec chciałabym podziękować
mojemu, najlepszemu plutonowi 3. Jesteście cudowną ekipą. Dziękuję Wam za wsparcie.
Szczególnie dziewczynom, które widać było, że serio mi kibicują i współczują za
każdym razem, gdy przykładały głowy do poduszek, a ja wychodziłam pisać.
Dziękuję, że mogłam liczyć na Waszą pomoc gdy nieprzytomna się budziłam a wy
pomagałyście mi ogarnąć "rzeczywistość". Jak już tak dziękuję to
chciałabym podziękować kadrze - szczególnie swojemu dowódcy plutonowemu
Łukaszowi i jego zastępcom Piotrkowi i Agnieszce - bez Was nic by ze mnie nie
było :)