Gdy myślę, że do końca zostało już
tylko 7 dni... szargają mną mieszane uczucia. Wiadomo - mięśnie bolą, siniaków mam
tyle, że trudno je zliczyć, notorycznie brakuje mi snu i czasu dla siebie. Poza tym minęło niby tylko 9 dni, ale człowiek jakoś tak
tęskni, za rodziną, treningami z psami i szeroko pojętym światem zewnętrznym. Z
drugiej jednak strony po pierwsze coraz bardziej się integrujesz ze swoim
plutonem i coraz bardziej przyzwyczajasz do takiego „prostego” życia, bez
telewizora, zakupów, gotowania, pracy itd. Najgorsze jednak, że masz świadomość
zbliżającej się wielkimi krokami „magicznej” pętli taktycznej. Nikt nie wie
czego się ma tam spodziewać, każdy zastanawia się czy na tej ostatniej prostej
przed przysięgą da radę, czy nie osłabi jakąś swoją „dysfunkcją” plutonu i czy
najzwyczajniej w świecie nie narobi sobie obciachu. Mam olbrzymią wręcz
świadomość tego jak mało jeszcze wiem, ile rzeczy muszę się jeszcze nauczyć i
że mój organizm czasami wręcz ciągnie na rezerwie a przecież przede mną ten największy wysiłek. Wiadomo, najbardziej człowiek boi
się tego czego nie zna. Dlatego też piątek, który ma być tym dniem próby staram
się jakoś odsunąć w daleką przyszłość choć – co oczywiste – nie jest to możliwe. Nadejdzie bez
względu na moje marzenie by w magiczny sposób zniknął z kalendarza.
Nie ma więc co trząść portkami, tylko
trzeba spiąć cztery litery i popatrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Przez
ostatnie 9 dni wtłoczyłam lub wtłoczono we mnie tyle, że czasami myślałam na
zmianę, że albo eksploduje mi mózg albo eksplodują mi mięśnie – a jednak dałam radę. Robiłam rzeczy, jakich myślałam, że nigdy robić
nie będę albo dlatego, że nie będę miała okazji albo po prostu nie dam rady.
Myślałam, że rozkładanie broni to tak skomplikowana sprawa, że w życiu nie dam
rady – teraz chcę próbować to robić z zamkniętymi oczami, czyszczenie broni wydawało mi się skomplikowanym
rzemiosłem a robię to – tak mi się wydaje – nie tylko sprawnie, ale i z przyjemnością. Nie
myślałam, że jestem w stanie w 15 minut po obudzeniu być już umyta, ubrana,
mieć pościelone łóżko i stać na baczność na korytarzu – a jednak jest to
możliwe. W życiu nie spodziewałam się, że ogarnę takie zagadnienia z zielonej taktyki
jakie robię teraz bez zastanowienia, że postawy z bronią, które dla mnie były
nienaturalnym wykrzywieniem w różne strony ciała będę robić automatycznie. Kto
normalnie kładąc się na brzuch ustawia prawą nogę prosto, drugą szeroko a do
tego całe stopy przygniata do ziemi?. To wszystko na początku wydawało mi się
mega skomplikowane i nie do ogarnięcia a jednak daję radę. Zawdzięczam to
przede wszystkim naszej kadrze, która z nadludzką cierpliwością szkoli nasz
pluton, ale i myślę, że swojemu uporowi, który za każdym razem gdy choć przez
moment w głowie pojawi się myśl „nie dam rady, nie potrafię” daje mi
przysłowiowego „plaskacza”, potrząsa mną wewnętrznie i mówi, żebym wzięła się w
garść.
Skoro więc taka Mała Mi, radzi sobie
z rozkładaniem broni (o dziwo potrafię ją też złożyć tak by nic nie zostało i
żeby działała), nauczyła się wszystkich najdziwniejszych nazw różnych elementów
z których składa się broń czy pocisk, jest w stanie w „olbrzymiej” jak dla mnie
kamizelce, hełmie i z bronią padać, powstawać, rolować się, robić „bramkę”,
szachownicę, okrężną, sierżanta, banana i całą masę innych czynności to znaczy,
że nie ma rzeczy niemożliwych.
Jak już kiedyś pisałam – wszystko
siedzi w głowie, tak więc „pętlo” bój się mnie i mojego plutonu… nadciągamy!!!