Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 8 października 2018

BACKSTAGE


16 dni minęło… nigdy nie przypuszczałam, że będzie to jak mrugnięcie powiekami, zaledwie ułamek sekundy dla wielu niezauważalny a dla tych, którzy tam byli tak ważny. Z niecierpliwością czekam na szkolenia weekendowe i wdrażam powoli treningi, tak by poprawić kondycję. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym nie straciła motywacji.
Tymczasem warto zdradzić kulisy powstawania blogu. Wielu z Was pytało jak to jest, że mogę pisać, jakim cudem znajduję na to czas a niektórzy poddawali w wątpliwość intensywność treningów, skoro mogłam sobie siedzieć i pisać. Dlatego warto to wyjaśnić.
Wszystko tak naprawdę zaczęło się w 2012 roku. Wtedy pojechałam po raz pierwszy jako korespondent wojenny do Afganistanu – tak, robię w życiu mnóstwo różnych rzeczy, ale przede wszystkim jestem dziennikarką. Tam właśnie powstał pierwszy pisany przeze mnie blog „Zrozumieć Afganistan”. Opisywałam tam wszystko co widziałam na misji, co czułam i co robiłam. Blog podobno cieszył się bardzo dużym powodzeniem – nie wiem, nie sprawdzałam statystyk, nie miałam licznika odsłon. Jedynie maile, które otrzymywałam od czytających pokazywały mi, że warto pisać a administrator strony zapewniał, że „ma powodzenie”. Dla mnie ważne jednak było jedynie to, że mogłam ludziom pokazać jak to naprawdę wygląda. Przez 3 miesiące dzień w dzień opisywałam więc wszystkie patrole na których byłam i życie w bazie. Do tego nagrywałam materiały do radia. Bardzo często spałam zaledwie kilka godzin, czasami nie spałam w ogóle – taka robota. Sama zresztą pojechałam do Afganistanu, żeby przekonać się jak wygląda tam służba naszych żołnierzy. Bardzo nie lubię, gdy ktoś się wypowiada na temat, na który nie ma pojęcia. Skoro chciałam pisać i mówić o wojsku i o „misjonarzach” to musiałam zobaczyć jak to wygląda. Tak też zaczęła się moja przygoda z wojskiem, w którym się po prostu zakochałam.
Gdy powstały Wojska Obrony Terytorialnej stwierdziłam, że to jest to. Nie muszę rezygnować z całego mnóstwa pasji jakie mam a mogę robić kolejną rzecz, którą uwielbiam. Szczególnie, że widząc falę hejtu głównie płynącą z ust i palców stukających w klawiaturę, ludzi którzy nigdy w WOT nie byli, nie mają z tą formacją nic wspólnego, chciałam na własnej skórze przekonać się jak to jest. Muszę Wam jeszcze coś wyjaśnić, dziennikarze mają to szczęście, że często poznają cudownych ludzi – pasjonatów. Czasami się zdarza, że jesteśmy tą pasją zarażani, raz na krócej raz na dłużej. Tak też pokochałam chyba na zawsze górnictwo, ratownictwo, poszukiwanie z psami osób zaginionych no i właśnie wojsko.

Po pokonaniu całej papierologi i badań, gdy dowiedziałam się, że idę i to na pierwszą 16, na Śląsku pomyślałam sobie, że może, ktoś chciałby poczytać też mój odbiór tego szkolenia. Może komuś moje przemyślenia się przydadzą a może po prostu dadzą do myślenia. Napisałam więc prośbę w tej sprawie do generała Wiesława Kukuły. Dla dociekliwych, tak znam Go jeszcze z czasów pisania o Afganistanie. Poprosiłam o możliwość relacjonowania swojej 16. no i dostałam zgodę 😊 Warunek był jeden – nie może mi to w żaden sposób przeszkadzać w szkoleniu. To akurat bardzo mi pasowało, bo nie chciałam nic tracić, ani być na tapecie jako jakiś „plecak” zwolniony z niektórych zadań. Ponieważ tu mieliśmy takie samo zdanie, to nic nie stało na przeszkodzie rozpoczęcia projektu. Dzięki zgodzie Generała miałam możliwość wzięcia tabletu na szkolenie. Był on jednak zamknięty a dostęp do niego otrzymywałam dopiero po ogłoszeniu ciszy nocnej. Tak też gdy zapadała ciemność nie tylko na zewnątrz, ale i w „jamach” czy na korytarzach, ja brałam czołówkę, broń i ruszałam do pustego pokoju, gdzie był tylko taboret, kartony i mój tablet. Siadałam i pisałam do Was wszystkich.

  Jakim cudem dawałam radę? Sama nie wiem. Czasami byłam tak zmęczona, że już kierowałam swoje kroki do łóżka a potem przypominałam sobie o tym, że przecież choć dla wszystkich to koniec dnia to nie dla mnie. Podjęłam się czegoś, może i nieświadoma jak będzie ciężko ale nie mogłam się poddać, nie mogłam nie wykonać zadania bo to nie w moim stylu. Na szczęście jako dziennikarz, który relacjonował nie jedną katastrofę i strajk miałam doświadczenie w nieprzespanych wielu nocach i pracy po 20 godzin na dobę. Tu też nie raz spałam 4 godziny, ale za każdym razem, gdy czytałam Wasze wpisy i widziałam, jak mi kibicujecie rozumiałam, że warto włożyć całą siebie i resztkę sił w to by pisać. Bardzo Wam za to dziękuję, bo mój blog to w dużej mierze tak naprawdę Wasza zasługa i Wasz sukces.
Na koniec chciałabym podziękować mojemu, najlepszemu plutonowi 3. Jesteście cudowną ekipą. Dziękuję Wam za wsparcie. Szczególnie dziewczynom, które widać było, że serio mi kibicują i współczują za każdym razem, gdy przykładały głowy do poduszek, a ja wychodziłam pisać. Dziękuję, że mogłam liczyć na Waszą pomoc gdy nieprzytomna się budziłam a wy pomagałyście mi ogarnąć "rzeczywistość". Jak już tak dziękuję to chciałabym podziękować kadrze - szczególnie swojemu dowódcy plutonowemu Łukaszowi i jego zastępcom Piotrkowi i Agnieszce - bez Was nic by ze mnie nie było :)

niedziela, 7 października 2018

Dzień 16: Przysięga


      Ja żołnierz Wojska Polskiego przysięgam… i tak oto Mała Mi została żołnierzem. Mam oczywiście świadomość tego, że w pełni stanę się nim za 3 lata, wiem ile pracy przede mną, ale mimo wszystko mogę o sobie już mówić – ŻOŁNIERZ - a to powoduje szybsze bicie serca. Nawet nie wiem jak opisać ten dzień, mieszanka tylu emocji i wrażeń, tylu wzruszeń, uśmiechu i smutku. To wszystko jest dla mnie wciąż takie nierealne jakby mi się to śniło.
Bum, bum, bum – gdy maszerujesz do przysięgi, gdy ją składasz i gdy idziesz w defiladzie po niej, serce bije głośniej niż bęben orkiestry, huk rzuconego granatu czy wystrzał z GROTa. To jest ten dzień, jedyny. Wiele w życiu można powtórzyć, ale tak jak raz się rodzisz, raz umierasz tak też tylko raz w życiu składasz Przysięgę Wojskową i aż trudno uwierzyć, że to już za mną. Starałam się by każde słowo zawarte w tekście przysięgi wybrzmiało prosto z serca z pełną świadomością tego co mówię i z pełną wiarą w to co mówię. Może mogłam głośniej, może bardziej dosadnie – nie wiem, ale na pewno nie mogłam bardziej szczerze.



Po przysiędze spotkanie z rodziną – ich wzruszenie i łzy w oczach… nie musieli nic mówić. Wiedziałam, po prostu czułam, że są ze mnie dumni. Wiadomo, że zawsze byli, ale to był taki inny rodzaj dumy. Mam dwóch starszych braci, ale tak się życie potoczyło, że obaj nie mogli pójść do wojska. Tak wiec dopiero teraz, dopiero do córki moi rodzice mogli przyjechać na przysięgę. Trochę się na to naczekali 😉



Po przysiędze na wszystko jakoś mi brakowało czasu, wszystko toczyło się szybko. Odebranie rzeczy, zdanie broni i już nagle byłam w samochodzie i wracałam do domu. Jednego dnia stałam na baczność i za chwilę „tulałam” swoje psy a potem padłam na kanapę jakbym przez rok nie spała. Obudziłam się i jakoś nie mogłam odnaleźć. Gdzie mój „wóz”, moja „jama”, mój pluton i mój dowódca? Co mam dziś robić skoro nikt mi nie mówi co robić?
Jakie to wszystko dziwne – świat cywila jednak bardzo się różni od tego jaki jest w koszarach. Sama jestem ciekawa jak oba te światy będą teraz współgrać w moim życiu…
       Czeka mnie teraz wiele wyzwań, przede wszystkim muszę sama sobie codziennie stawiać wojskowe zadania i rozkazy, tak by popracować nad tym co było we mnie słabe podczas tej 16.
Mam nadzieję, że podołam i nie zawiodę nikogo, kto we mnie uwierzył….

Dzień 15: Ostatnia prosta

Chyba tak naprawdę dopiero dziś dotarło do nas, że to koniec szkolenia podstawowego. Dziwne uczycie. Często oczywiście szczególnie mega zmęczony myślał „niech to się już skończy”, ale no przecież to nie było na poważnie… tak sobie gadaliśmy głupio, ze zmęczenia. Tymczasem przed nami ostatnia noc, dokładnie za 12 godzin Przysięga Wojskowa i wracamy do codzienności.




Z jednej strony wiadomo, każdy się cieszy bo jutro najważniejszy dzień w życiu żołnierza. Poza tym w końcu zobaczy bliskich, przyjaciół, wyśpi się w łóżku a nie na „wozie”, zje to na co ma ochotę a nie co dadzą, napije się tego co chce 😉 Nikt nie będzie musiał mieć zgody na wszystko, robić wszystkiego z zegarkiem w ręku i odpowiadać „TAK JEST”, nikt nam karnego pompowania nie zastosuje jeśli okaże się, że coś źle zrobiliśmy lub czegoś nie zrobiliśmy, nikt nie będzie nas poganiał i wymagał od nas „nadludzkiego” wysiłku. Nikt nie będzie nam mówił, kiedy mamy jeść, kiedy spać a kiedy biegać. Nie będziemy musieli nic robić na rozkaz. No i nie będziemy się cisnąć z 10 osobami w pokoju o wymiarach powiedzmy „ograniczonych”, nikt rano nie będzie krzyczał „pobudka” i wyganiał bez względu na pogodę na poranne „bieganko”. Normalnie bajka…. Ale czy na pewno? Mną szargają różne emocje, no bo wiadomo, że tęsknię za rodziną, psami, pracą, przyjaciółmi, sąsiadami itd. ale tak bardzo i tak szybko przyzwyczaiłam się do życia „wojskowego”, że trudno je zostawiać no i trudno rozstać się ze swoim plutonem i całą kompanią. Spotkałam tu tyle fantastycznych osób, że nie jestem w stanie ich wymienić. Mam nadzieję, że nawet po 16. Te wojskowe przyjaźnie jak kiedyś zostają na zawsze. Ciężko będzie jutro pożegnać się z tym miejscem i tymi ludźmi, z tą atmosferą i z tą codziennością. Może to głupie bo przecież byliśmy tu tylko 16 dni, jednak wspólny wysiłek, różne niełatwe sytuacje i „walka o przetrwanie” bardzo szybko jednoczy ludzi. Nie mogę się już doczekać szkoleń weekendowych a potem poligonu. Myślę o tym jak się fizycznie przygotować by móc dać z siebie jeszcze więcej, nie przynieść wstydu swoim dowódcom i instruktorom no i poprawić to co mi wychodziło średnio – np. pompowanie (mój koszmar nie tylko senny). Jeśli ktoś z Was jeszcze się waha czy wybrać się na 16. to ja ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że zrobiłabym to jeszcze raz bez wahania. Mimo, że nie jestem w stanie policzyć siniaków na rękach, biodrach i nogach (muszę zapomnieć o sukienkach czy spódnicach na pewien czas), mimo, że kostki mam tak opuchnięte jakby były skręcone 10 razy i raczej o założeniu szpilek mogę pomarzyć, mimo, że ręce mam w takim stanie, że wstyd je pokazywać to jestem przeszczęśliwa. Może to nienormalne ale ja naprawdę to lubię!




Czy każdemu polecam?
Myślę, że warto tu trzymać się hasła z filmu „Chłopaki nie płaczą” – „Musisz odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Co lubisz robić? A potem zacznij to robić.” SERIO! W odpowiedzi na to pytanie niektórym pomaga właśnie to szkolenie, inni może jeszcze przed nim będą wiedzieć jak brzmi odpowiedź. To jednak ważne by przede wszystkim sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie czy to jest dla Was czy czujecie się w takim „klimacie”. To trzeba po prostu czuć.

sobota, 6 października 2018

Dzień 14: Żyję!!!

Punktualnie o 5:30 usłyszeliśmy okrzyk „ALARM, ALARM!!!” no i się zaczęło…. Gdy wybiegliśmy w pełnej gotowości na zewnątrz już wiedzieliśmy, że możemy zapomnieć a realizacji naszego pobożnego życzenia, że na miejsce „pętli taktycznej” zawiozą nas stary. Ruszyliśmy więc przed siebie „z buta” nie wiedząc do końca co nas czeka ani, kiedy dane nam będzie wrócić do jednostki….




Teraz jest parę minut po północy i śmiało mogę napisać, że żyję 😊 a raczej czuję, że żyję. Świadomość istnienia nie dają mi tylko obolałe mięśnie, poskręcane kostki czy pęcherze i różnego rodzaju siniaki czy zadrapania. Czuję, że żyję bo pokonałam pętlę a przede wszystkim pokonałam samą siebie. Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś mi powiedział, że w kamizelce, z hełmem, bronią i wielkim zasobnikiem pokonam blisko 20 km i to jeszcze cały czas w marszu ubezpieczonym to bym powiedziała, że jest nienormalny, że ja nawet kilometra tak „wyposażona” nie przejdę, gdyby ktoś do tego dodał, że pokonam tak las gdzie są górki i dołki, krzaki i chaszcze to nie powstrzymałabym się od śmiechy a jakby dodał do tego jeszcze różne zadania w tym kopanie „dołu” saperką w postawie półleżącej, półklęczącej to umarłabym ze śmiechu a mu bym kazała się leczyć. Tymczasem oto ja Mała Mi pokonałam samą siebie i zrobiłam to wszystko. Dałam radę i co więcej, choć było ciężko to świetnie się przy tym bawiłam i po raz kolejny się przekonałam, że to zdecydowanie JEST moja bajka.
Zauważyłam też kilka ciekawych rzeczy. Przede wszystkim jakaś dziwna mega świadomość organizmu. Nie wiem jakim cudem ale czułam jak mi np. rośnie jeden czy drugi pęcherz na noce w trakcie marszu a potem jak pęka (miałam wiele razy pęcherze ale nigdy nie czułam jak zwiększa swoją objętość i jak pęka), czułam jak puchną mi kostki, palce u rąk, czułam najdrobniejszego siniaka i pracę wszystkich mięśni, słyszałam swój oddech.
Przekonałam się także, że najwięcej błędów popełnia się gdy jest się już zmęczonym. Człowiek po dłuższym marszu po lesie traci trochę czujność, „odpływa” w jakieś myśli i mniej kontroluje swój sektor co może wykorzystać przeciwnik, świadomość tego jest ważna bo można to kontrolować. Potwierdziło się to co pisałam już dawno – jak ważna jest gra zespołowa, pomaganie sobie w różnych sytuacjach i na różnych przeszkodach. Przekonałam się tez jak ważne jest zaufanie „do swoich ludzi” w tym do nawigatora, który mógł jednym błędem wydłużyć trasę do pokonania dwukrotnie (nasz na szczęście prowadził bezbłędnie 😊 ).





Z jednej strony czuję się cała obolała i opuchnięta a z drugiej ciężko mi chyba będzie zasnąć bo szaleją we mnie endorfiny a uśmiech nie chce mi zejść z buzi. Co więcej gdy nam powiedziano, że po strzelaniu bytujemy w lesie do 4 nad ranem zaczęliśmy się cieszyć. Już myśleliśmy jak rozpalimy ognisko Dakota i jak będziemy trzymać „wachtę” by grupa była bezpieczna. No niestety okazało się, że nas wkręcano chcąc sprawdzić nasze reakcje – w sumie nie wiem czy nasza reakcja była dobra czy nie pomyśleli, że z nas tu już prawdziwi wariaci 😉
Nie będę Wam zdradzać co dokładnie się działo bo ten element zaskoczenia, którego się tak bałam jest naprawdę fajny no i czasami lepiej nie wiedzieć co nasz czeka 😉

piątek, 5 października 2018

Dzień 13: Napięcie


              Dziś wpis będzie bardzo szybki i krótki. Wybaczcie, ale jutro… no właśnie jutro „Pętla taktyczna” czyli egzamin podsumowujący to czego nauczyliśmy się przez ostatnie 13 dni. Nie wiem czy będę musiała wstać za dwie godziny, trzy czy cztery. Nic nie wiem. Niewiadoma jest jedną z najgorszych rzeczy. Jezuniu jak ja nie lubię nie wiedzieć. Niby w zasadzie nigdy nie wiesz co Cię w życiu czeka, co przydarzy się jutro a jednak, gdy masz przed sobą takie wyzwanie to najzwyczajniej w świecie zaczynasz myśleć co przygotowali dla Ciebie miłościwie nam dowodzący 😉



Niewiedza powoduje także, że ludzie zaczynają sami dobie dopowiadać coś do tego co usłyszą pokątnie, tworzą wizje tego co nas czeka i co jeden to ma „lepszy” plan. Lepszy znaczy bardziej „hardkorowy”. Wizje przejścia kilkudziesięciu kilometrów, wielogodzinnej taktyki, możliwość porwania członka sekcji, atak przeciwnika, pokonywanie terenów mega trudnych do przejścia, nocowanie w gdzieś itd. Noooo… generalnie lubię takie klimaty, ale gdy ma być to w formie egzaminu przy mojej wykończonej obecnie osobie (ostatnie dni dały nam delikatnie mówiąc w cztery litery) to zaczynam się stresować i co gorsza sama wymyślać co nas tam może czekać.
Od popołudnia czyli od czasu kiedy wróciliśmy z taktyki, panuje więc na korytarzach i „jamach” czyli pokojach, dziwna atmosfera i można wyczuć napięcie. Co zabrać, jak się ubrać, o czym nie można zapomnieć? Na dodatek mam wrażenie, że prowadzona jest tu jakaś gra psychologiczna. To, że specjalnie nie mówi nam się co nas czeka, bo ma być to elementem zaskoczenia to jedno, ale do tego dochodzi moim zdaniem specjalnie prowadzona dezinformacja. Tak, więc tu i ówdzie padają informację o tym, co ma się jutro dziać, tylko ja osobiście do końca w to nie wierzę.



Wciąż tylko sobie zadaję pytanie czy podołam, tak po prostu czy fizycznie dam radę. Czy nie będę dla mojej sekcji ciężarem. To samo uczucie towarzyszyło mi przed wyjazdem do Afganistanu, ja niedoświadczona, niewyćwiczona i nie żołnierz nie chciałam, żeby swoją niewiedzą, głupotą czy brakiem sił narażać żołnierzy podczas patroli. Tylko wtedy taką świadomość miałam już na kilka miesięcy przed wyjazdem a to dawało mi szansę i tak dzięki temu miałam czas się przygotować. Codziennie chodziłam na siłownię gdzie z trenerem personalnym walczyłam o poprawę kondycji, czytałam masę książek i studiowałam intensywnie tamtejszą kulturę i zachowanie, by zrobić wszystko by jak najlepiej się przygotować na ten wyjazd. Tu natknęło mnie dopiero niespełna dwa tygodnie temu, że może być „wesoło”.
Co zrobić? Trzeba sobie powtarzać przede wszystkim, że kto da radę jak nie ja i moja sekcja. Właśnie to jest bardzo istotne MOJA sekcja. Tak mi się wydaje i mam nadzieję, że tak jest bo w wojsku powinno się działać zespołowo. Tu nie patrzy się tylko na siebie, ale i na swoich kolegów. Tu nie chodzi o to by być wybitną jednostką, bo nawet najlepszy bez zespołu „wojny nie wygra”. Dlatego trzeba się skupić nie tylko na sobie, trzeba pomagać tym, którzy nie dają rady. Pętla sprawdzi więc - mam nadzieję – nie tylko naszą siłę fizyczną, nasze umiejętności czy zdobytą wiedzę ale też to jacy jesteśmy, czy zostawiamy kolegę czy mu pomagamy, czy inni mogą na nas liczyć czy nie nadają się do pracy zespołowej. Niby mamy być oceniani za wykonanie każdego zadania indywidualnie, ale nasza indywidualność nie może być samolubna, bo ktoś kto myśli tylko o sobie nigdy nie będzie dobrym żołnierzem. Dlatego teraz uciekam spać spokojna o jedno – w tej „walce” nie będę sama i nie zostawię samym sobie innych i nawet jeśli nie pójdzie mi wybitnie, nawet jeśli czasowo będzie fatalnie, to będę mogła z podniesionym czołem złożyć w niedzielę wojskową przysięgę. Jeśli oczywiście „przeżyję” jutrzejsze „piekiełko”.



Tu wielki uśmiech do twórców pętli 😊 Przeczytają to dopiero po jej zakończeniu więc nie myślcie, że chce się podlizać. Po prostu jutro jak przejdę to co wymyślili mogę się już do nich nie uśmiechać 😉

czwartek, 4 października 2018

Dzień 12: Oczekuj nieoczekiwanego


        Trudno uwierzyć, że od dnia kiedy przekroczyłam bramę jednostki minęło już 12 dni. Jutro jeszcze ostatnie ćwiczenia a potem pętla taktyczna. W sobotę próba generalna do przysięgi no i ten najważniejszy dzień dla każdego żołnierza. Myślę więc, że śmiało mogę dać już parę rad i uchylić rąbka tajemnicy tego co Was tu czeka.



Jak już wcześniej wspominałam będziecie się szkolić przede wszystkim z zielonej taktyki, która jest dla żołnierzy Obrony Terytorialnej mega ważna. Dlatego będziecie ją przerabiać bardzo często i na wiele sposobów, w tym to jak zachować się przy „kontakcie” czyli ostrzeliwaniu przez przeciwnika.  Do tego oczywiście strzelanie a co za tym idzie umiejętność posługiwania się bronią i dbania o nią, no i rzecz jasna umiejętność wykonania prawidłowych postaw strzeleckich. Raczej ciężko wyobrazić sobie żołnierza, który nie potrafi strzelać więc bez tego ani rusz 😉 Żeby móc strzelać w terenie nie raz konieczne jest okopanie się – Ci, którzy mają ogródek i w nim kopią mogą mieć łatwiej choć nie wiem czy wykopywali kiedyś na leżąco dół o długości 170 cm 😉 Trzeba też potrafić dotargać tam sobie skrzynkę z amunicją – jak pewnie się domyślacie i to wykonujemy „ na plaskacza” czyli jak najbardziej przyklejając się  do ziemi i czołgając. Nauczycie się także rzucać granatem – wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste. Moje pierwsze rzuty powodowały popłoch wśród instruktorów – nie wiedzieli gdzie uciekać mimo, że granat był ćwiczebny i krzywdy by nie zrobił. No oczywiście pod warunkiem, że miało się hełm na głowie…

Nie można zapomnieć także o medycynie – na „16” dowiecie się jak udzielić rannemu pierwszej pomocy, jak założyć mu stazę taktyczną i jak ewakuować go w bezpieczne miejsce – a sposobów na „zwinięcie” rannego kolegi jest kilka w tym oczywiście ta w której oboje będziecie „zglebowani” czyli znowu moje ulubione czołganie tylko w innym wydaniu.



Będziecie się także uczyć maszerować, oddawać honor, stawać na baczność, krótko mówiąc musztry i śpiewać – mój pluton (najlepszy z najlepszych 😉 ) stworzył nawet piosenkę dla całego batalionu. Tacy jesteśmy zdolni 😊. O samym śpiewaniu może jeszcze Wam kiedyś opowiem bo jego znaczenie też niemałe.
To oczywiście tylko wycinek tego z czym spotkacie się na szkoleniu podstawowym. Nie będę Wam zdradzać wszystkiego – element zaskoczenia też musi być  😉 Generalnie spodziewajcie się niespodziewanego, bo nigdy nie wiecie czy tego dnia instruktorzy zdecydują, że wybierzecie się na 10 km „spacer” z całym wyposażeniem, czy będziecie się czołgać, saperką wykopać okop czy też skradać się niezauważalnie do jakiegoś celu. Co jeszcze przed „16” mogę Wam doradzić? Jeśli do tej pory nie zaprzyjaźniliście się ze sportem to zróbcie to jak najszybciej. Biegajcie choćby to miały być dwa - trzy kilometry dziennie, na zakupy najlepiej wybrać się piechotą i z plecakiem. Zarówno zasobnik, jak i kamizelka, hełm czy broń będą Wam tu towarzyszyć praktycznie każdego dnia a to wszystko waży. Ćwiczcie siłę rąk – ja dopiero tu odkryłam jak mam je słabe, szczególnie gdy coś trzeba zrobić tylko jedną ręką. Nauczcie się kontrolować czas w jakim wykonujecie różne czynności – jak już Wam pisałam trzeba umieć ogarnąć się i przestrzeń wokół siebie w dość krótkim czasie. Teraz 15 minut na zrobienie wielu czynności to dla mnie dużo, ale na początku kompletnie nie mogłam tego ogarnąć – przecież w domu to ja przez 15 minut się budzę a co z resztą? 
No i przede wszystkim nastawcie się mega pozytywnie 😊

środa, 3 października 2018

Dzień 11: Żołnierz naprzód!


               Jeśli myślicie, że przez 16 dni ani razu nie zwątpicie w siebie, w swoje siły fizyczne czy psychiczne to od razu Wam powiem, że nie ma takiej opcji! Wcześniej czy później każdego choć przez chwilę dopada kryzys. Jedni się do tego przyznają, inni ukrywają, a u jeszcze innych jest on chwilowy i tak szybko przechodzi, że nawet o nim nie pamiętają.
To nie jest słabość poczuć, że nie da się rady, nie ma się siły czy, że po prostu ma się dość. To normalne. Ważne, by umieć się zmotywować, spiąć pośladki i zasuwać naprzód. Ja osobiście kilka razy myślałam; „ja to pierdziele, pakuję manatki i w długą”. Oczywiście najczęściej takie myśli nachodziły mnie podczas pobudki, po przewaleniu się z plecakiem, kamizelką, z bronią i w hełmie w terenie oraz gdy dowiadywałam się o istnieniu mięśni, o których nie miałam pojęcia – oczywiście dawały znać o tym, że istnieją poprzez ból. Miałam też takie myśli, gdy nie dawałam rady. Zawsze miałam problem z tym, że jestem cholernie ambitna i bardzo dużo od siebie wymagam. Ludzie mówili mi często „wow, ty to taka ambitna jesteś, tyle robisz”, a ja myślałam „kurde tyle rzeczy mogłabym zrobić, a nie raz pozwalam sobie bezczelnie po prostu zasiąść przed telewizorem”.



No i tu też dopadły mnie te myśli, że daję z siebie za mało, że jestem za słaba, że mogłabym więcej, lepiej itd. Gdy nie mam już sił iść z plecakiem, albo się czołgać nie mam pretensji do instruktorów - tylko do siebie – że taka ze mnie ofiara losu. Gdy na strzelnicy trafię 44 na 50 punktów jestem na siebie zła, że nie 48, no i wciąż bym chciała być lepsza. Nawet nie wiecie jak mnie wkurza to, że mam, jak tu się okazało, mega słabe ręce i nie jestem wstanie z postawy klęczącej przejść do leżącej trzymając broń w jednej ręce, tak po prostu bez kombinowania, albo że nie mam takiej siły, by wziąć koleżankę, zarzucić na plecy i ewakuować z „pola walki”. Jak mnie to irytuje, gdy widzę te wszystkie swoje słabe strony i myślę sobie, że „daję ciała”. Właśnie w takich momentach przychodzi tradycyjna myśl „ja się do tego nie nadaję”.
Piszę Wam o tym byście mieli świadomość, że i Wy możecie tak mieć podczas swoich 16 dni szkolenia podstawowego i gdy Wam przyjdą takie głupie myśli do głowy zaraz przypomnijcie sobie, że taka jedna „Mała Mi” też tak miała i nic w tym złego. Kwestia tego teraz w co taką myśl zamienisz. Jeśli się będziesz w niej pogrążać to - lipa, jeśli do tego nie masz kumpli czy koleżanek, którzy dodatkowo dadzą Ci kopa - no to lipa podwójna.



Ja robię wszystko, by te „doły” zamienić w motywator. Mam za słabe ręce – dobrze, że o tym wiem, będę teraz mogła po powrocie nad tym popracować. Nie mam siły przejść wielu kilometrów – trzeba więcej chodzić z psami i zabierać ze sobą cięższy plecak itd. Krótko mówiąc dzięki temu szkoleniu wiem z czym sobie nie radzę a uświadomienie sobie tego to połowa sukcesu. W końcu tylko głupi myśli, że nie musi już nad sobą pracować.
           Tak więc głowa do góry i naprzód żołnierz! Choć nie mam pojęcia, jak teraz podniosę się i dotrę na łóżko – mięśnie nie chcą już współpracować i wyrażają to w swój ulubiony sposób, czyli bólem, choć nie wiem jakim cudem wstanę za 4 godziny to wiem, że musi się udać i wiem, że muszę zrobić wszystko, by za rok na poligonie „wymiatać”.